Krecik pokazuje skąd się biorą dzieci
Wiem, że miałam pokazywać Wam książki, które kochają moje maluchy.
Ale wciąż się trochę biję z myślami.
Po pierwsze blog to tylko dodatek i miejsce do wymiany myśli z Wami. Nie mam na razie jakiejś szczególnej motywacji ani czasu aby prowadzić go regularnie. Przede wszystkim chciałabym się skupić na pisaniu książek, a i na tym polu ostatnio zawalam. Po tym, jak przez cały kwiecień wieczorami i nocami (bo tylko wtedy mogę) pisałam wierszyki do pewnej kolorowanki, wraz z nastaniem maja jakoś za nic nie mogę się zabrać. Bezmyślnie przeglądam Internet i sama złoszczę się na siebie, że nie jestem w stanie pisać. Najczęściej padam po całym dniu (chłopcy dają mi chyba jakiś zwiększony wycisk) i ostatnim, o czym marzę, to otwarcie pliku w Wordzie. Albo jeszcze inaczej: nawet o tym marzę, żeby pisać, ale ostatecznie mnie to jakoś przerasta. Co to będzie, co to będzie?
Po drugie: to wszystko jest ogromnie czasochłonne. Fotografowanie i opisywanie książek to naprawdę kupa pracy. Poza tym wokół jest tyle blogów i grup książkowych, że Wy i tak na pewno jesteście na bieżąco z nowościami. Ja mam takie zaległości w pokazywaniu Wam tego, co mamy, że słabo mi na samą myśl, że miałabym to wszystko opisywać ;) Sporo książek kupuję, sporo wygrywam w konkursach. Ale od jakiegoś czasu, o czym wspominałam Wam kiedyś na Facebooku, regularnie chodzę z chłopcami do biblioteki. I stamtąd przynoszę często prawdziwe cudeńka.
Stwierdziłam, że nie ma sensu pokazywać Wam czegoś, co i tak zobaczycie na wielu świetnych blogach książkowych mniej więcej w tym samym czasie. Ja pokażę Wam nieco zapomniane książeczki które z jakichś względów mnie zaciekawiły ;)
To teraz do rzeczy.
Krecika znają wszyscy. I pewnie większość lubi. Ja bardzo. Uwielbiałam oglądać Krecika gdy byłam dzieckiem, dlatego z przyjemnością siadałam przy młodszym bracie, gdy przyszła jego kolej na fascynację tym bohaterem.
I pamiętam, że siedzieliśmy sobie ramię w ramię, gdy nagle na ekranie pani zajączkowa zaczęła wić się w bólach porodowych, a po chwili między jej nogami pojawiła się dziurka, którą na świat przyszły małe zajączki.
Mnie zatkało. Byłam wtedy nastolatką i poczułam się oburzona, wystraszona i zawstydzona jednocześnie. Od razu zaczęłam badać reakcję brata. A ten maluch (jest między nami 10 lat różnicy, mógł mieć wtedy z 4 latka) nie przejął się tym zupełnie. Siedział jak gdyby nigdy nic. Dla niego to nie był żaden temat tabu. Zupełnie go to nie zaszokowało. Po prostu przyjął do wiadomości to, że tak się rodzą małe zajączki.
Przez lata miałam ten obraz w głowie i fascynowało mnie to dziecięce podejście do rzeczywistości. Dlatego, gdy ujrzałam tę część przygód Krecika w formie drukowanej na półce w naszej bibliotece, nie zawahałam się ani chwili. Postanowiłam przetestować to na własnym dziecku.
Mój Wojtuś jest mocno rozgadanym i bystrym maluchem. W lipcu skończy trzy latka. Wzięłam go na kolana i bez żadnych nadmiernych emocji przeczytałam mu "Krecika i mamę zajączków". I co, jak myślicie? Jak zareagował?
Tak, macie rację ;) Podobnie jak mój brat. Czyli przyjął do wiadomości. Oczywiście po lekturze pokazałam mu jeszcze raz ilustracje i wytłumaczyłam swoimi słowami i na przykładach, o co chodzi. Że jeszcze niedawno jego braciszek też był w brzuszku i on także. Że ciocia Kamila ma w brzuszku dzidziusia i gdy maleństwo stamtąd wyjdzie, będzie można go dotknąć. Że zamiast Krecika pomoże mu lekarz. I że on i braciszek też wyszli mamusi z brzuszka tylko trochę inaczej, i dlatego mamusia już zawsze będzie miała uśmiechnięty brzuszek (tu prezentacja blizny). I to wszystko. I tyle mu wystarczyło na obecną chwilę.
Co do samej książki... Oczywiście posiada piękne, "krecikowe" ilustracje. Czyta się lekko, choć czuć ten stary styl pisania. Mam tylko wątpliwości co do zdania, że im bardziej się mamusia nawzdycha i natrudzi przy porodzie, tym bardziej kocha swoje dzieci. Nie wiem czemu to miało służyć ;)
No i teraz najważniejsze... Co Wy o tym sądzicie? Jestem szalenie ciekawa! Czy sposób przedstawienia tego tematu w Kreciku dla najmłodszych dzieci Was zaszokował? Czy Wasza reakcja była podobna do tej, którą zaprezentowałam nastoletnia ja? ;)
EDIT: Właśnie przeczytałam na jednej z grup kilka zarzutów rodziców co do treści tej książki, mianowicie do fragmentu zalotów zajączków oraz "myśli samobójczych" odrzuconego (jak myślał) kawalera ;)
Widać jak zmieniło się podejście do życia, miłości i miłosnych podchodów na przestrzeni lat ;) Gdy czytałam, jak Szaruśka droczyła się z Szarusiem i zwodziła go, miałam uśmiech od ucha do ucha. No bo przecież tak to wyglądało. Facet musiał się natrudzić zanim zdobył wybrankę. To, co dla mnie było naturalne i śmieszne, innych oburzyło- że to "dziwnie przedstawiona historia miłości" ;) Dziwnie? Jak dla mnie bardzo naturalnie.
No a drugi fragment, gdzie Szaruś mówi, że Szaruśka go nie chce więc zje muchomora i umrze... Mojego dziecka to nie obeszło, poza tym wie, że muchomorów jeść nie wolno. Gdy będzie większy, z chęcią mu wytłumaczę, właśnie nawet na przykładzie tej wspaniałej książeczki, jak czasem można palnąć lub zrobić głupstwo i jak czasami wyolbrzymiamy problemy. Coś, co dla Szarusia było końcem świata, okazało się początkiem. Nie widzę w tym nic niestosownego i tym bardziej nie widzę powodu, by dzieci przed każdym zdaniem chronić. Prędzej czy później nasze maluchy same tego doświadczą... Czy nie lepiej omówić to z nimi za młodu na podstawie kolorowej, przyjaznej bajki o Kreciku?
EDIT: Właśnie przeczytałam na jednej z grup kilka zarzutów rodziców co do treści tej książki, mianowicie do fragmentu zalotów zajączków oraz "myśli samobójczych" odrzuconego (jak myślał) kawalera ;)
Widać jak zmieniło się podejście do życia, miłości i miłosnych podchodów na przestrzeni lat ;) Gdy czytałam, jak Szaruśka droczyła się z Szarusiem i zwodziła go, miałam uśmiech od ucha do ucha. No bo przecież tak to wyglądało. Facet musiał się natrudzić zanim zdobył wybrankę. To, co dla mnie było naturalne i śmieszne, innych oburzyło- że to "dziwnie przedstawiona historia miłości" ;) Dziwnie? Jak dla mnie bardzo naturalnie.
No a drugi fragment, gdzie Szaruś mówi, że Szaruśka go nie chce więc zje muchomora i umrze... Mojego dziecka to nie obeszło, poza tym wie, że muchomorów jeść nie wolno. Gdy będzie większy, z chęcią mu wytłumaczę, właśnie nawet na przykładzie tej wspaniałej książeczki, jak czasem można palnąć lub zrobić głupstwo i jak czasami wyolbrzymiamy problemy. Coś, co dla Szarusia było końcem świata, okazało się początkiem. Nie widzę w tym nic niestosownego i tym bardziej nie widzę powodu, by dzieci przed każdym zdaniem chronić. Prędzej czy później nasze maluchy same tego doświadczą... Czy nie lepiej omówić to z nimi za młodu na podstawie kolorowej, przyjaznej bajki o Kreciku?
Komentarze
Prześlij komentarz